Czy działania Krzysztofa Rutkowskiego i jego ludzi obnażyły nieudolność policji? Nasz dziennikarz rozmawiał o tym z Marcinem Berentem doktorantem z Katedry Prawa Karnego i Polityki Kryminalnej UMK.
- Patrzę na sprawę Rutkowskiego i jako obywatel, i prawnik - mówi Marcin Berent
- Czy samotny szeryf Krzysztof Rutkowski obnażył nieudolność policji?
- Rezonans tej sprawy w społeczeństwie jest gigantyczny, a podłoże emocjonalne ogromne. Usiłuję nie dać się złapać w medialne pułapki, bo mamy do czynienia z dwiema fundamentalnymi kwestiami: obiektywnej oceny prawnej oraz subiektywnych osądów społeczeństwa.
Po komunikacie prokuratury w Katowicach o ewentualnych zarzutach wobec Rutkowskiego usłyszałem: "Nie dość, że policja jest nieudolna, to jeszcze chcą go pociągnąć do odpowiedzialności!". To uświadomiło mi, jakim problemem jest komunikacja między prawnikami a społeczeństwem. Gdyby pan mnie zatrzymał na ulicy i zapytał, co sądzę o policji i roli Rutkowskiego, to z punktu widzenia obywatela pogratulowałbym mu i zapytał, na co policja wydała pieniądze podatników? Odbiór społeczny jest bowiem taki: mamy kryminalne wydarzenie budzące potężne emocje, a społeczeństwo oczekuje jednego - efektu. Ludzie nie pytają kto i jakimi metodami sprawę rozwiązał. Ich interesuje efekt, a to dał Rutkowski. Obywatele myślą, że jak nie można szukać sprawiedliwości zgodnie z prawem, to szeryf powinien wyciągnąć colta i strzelać z biodra.
- A jeśli zapytam prawnika?
- Rozumiem gorzki ton policji, bo ona nie działała jak dzieci we mgle. Jeśli już, to Rutkowski. Jego metody pracy i te dozwolone policji to dwa światy. W sytuacji, kiedy ginie dziecko setki policjantów szukają zaginionego, pracuje sztab ludzi. Istotą pracy policji jest to, że nigdy nie ma jednej wersji zdarzenia - musi pojawić się ich wiele. Organy ścigania muszą też brać pod uwagę udział członków najbliższej rodziny. To abecadło prokuratora i policjanta, o którym można przeczytać w każdym akademickim podręczniku kryminalistyki. Policja nie mogła, jak chce Rutkowski, nocować u osób, którym za chwilę mogą postawić zarzuty i indagować je w sposób prawnie niedozwolony.
- On jednak upiera się, że policjanci zakładali wyłącznie wersję uprowadzenia. Śledczy byliby tacy ograniczeni?
- Nie chodzi o inteligencję policjantów, tylko o procedury, które powinni znać już studenci prawa. W takiej sprawie działanie policji musi być niejawne i prowadzone według logicznego, spójnego planu. Mówi Rutkowski, że "przycisnął" kobietę, a wyszkoleni funkcjonariusze tego nie potrafili. Otóż nie! Kodeks postępowania karnego wyraźnie określa zasady prowadzenia przesłuchania. Pytania sugerujące odpowiedź czy oświadczenia złożone w warunkach wyłączających swobodę wypowiedzi - nie mogą stanowić dowodu!
- A blef Rutkowskiego?
- Jeśli policja działałaby w ten sposób - pół biedy gdyby się jej udało. A jeśli nie? Media krzyczałyby, że policja zastrasza ludzi i stosuje niedozwolone metody. O ile wartość poznawcza nagrania, w którym kobieta wyjawia prawdę, jest ogromna, o tyle już wartość dowodowa - żadna. Do tego dochodzi kwestia podstępu - prawo tego nie wyklucza, ale dobry adwokat może wyeliminować z procesu taki dowód.
- To dlaczego policja rzeczowo o tym nie informowała?
- Zupełnie inny cel miało działanie Rutkowskiego, a inny - organów ścigania. Detektyw ustalał okoliczności sprawy i szukał dziecka - na tym jego rola się wyczerpywała. A dla policji to zaledwie pierwszy etap - działając musiano myśleć dalej - o sprawcy. Detektyw robił wszystko w świetle kamer. Inspektor Sokołowski nie może stanąć w ciemnych okularach na scenie mając za plecami komandosów w kominiarkach i mówić o tym, co policja już wie. Rutkowski to typ szeryfa z Dzikiego Zachodu, za którym stoją ludzie od medialnych spektakli. W tej pozie nie ma nic złego, tyle że nie służy ona wyjaśnieniu prawnych aspektów sprawy. Dlatego tak mocno oddzielam płaszczyznę emocjonalną od prawnej.
- Rutkowski miał prawo "wejść do akcji"?
- Zgodnie z prawem policja nie ma monopolu. Ustawa o usługach detektywistycznych precyzuje kompetencje agencji, ale detektyw nie ma pełnej swobody działania. W przypadku Rutkowskiego dochodzi jeszcze wątek braku licencji i bezprawnego wpływania na świadka. Ale problem w czym innym - ta sytuacja obnażyła słabość państwa. Nie dlatego, że policji się nie udało to, co szeryfowi. Pozwolono, by on dyrygował śledztwem stosując metody z pogranicza show i kuglarskich sztuczek i by to on nadawał ton śledztwu. Nikt w porę nie zareagował na to, co robi. A batalia rozpocznie się dopiero teraz, by ustalić rzeczywiste okoliczności śmierci dziecka. I teraz może okazać się, jakie następstwa miały "akcje" Rutkowskiego. Twierdzę, że on mógł utrudnić śledztwo - wychwytywał tylko to, co jest efektowne i ogłaszał w mediach.
- Co w tym złego?
- Prawnik odpowie, że zburzył sekwencję czynności operacyjno-kryminalistycznych. Jestem nieomal pewien, że śledczy byli blisko rozwiązania tej części sprawy.
- Telewizyjne starcia Sokołowskiego i Rutkowskiego nie przypominały panu pojedynku nieudolnego gliny ze szlachetnym rewolwerowcem?
- Jeśli zestawić Rutkowskiego i rzecznika policji - to ich rozmowy były jak zderzenie pociągu towarowego z maluchem. Sokołowski to człowiek na właściwym miejscu, rzeczowy, powściągliwy, znający się na swej pracy, ale medialnie - w zestawieniu z kowbojem - wypada blado. Oglądając jego starcie z Sokołowskim - jako rozemocjonowany obywatel - dałbym mu wiarę. Jednak inspektor policji nie może pozwolić sobie na taką swobodę wypowiedzi, jak prywatny detektyw. Rutkowski ma niezwykłą łatwość poruszania się w mediach. Na ile to autentyczne, a na ile reżyserowane - to inna sprawa. Ale koniec końców to przede wszystkim świetny biznesmen: zarabia pieniądze, robi sobie reklamę, a przy okazji niektórym pomoże.
- I dlatego po przyznaniu się kobiety film pojawia się w tv?
- Jeśli Rutkowski miał już tak istotne nagranie, to powinien je przekazać policji i czekać - nawet wtedy, gdyby w jego subiektywnym przekonaniu śledczy nic by z tym nie zrobili. Ale Rutkowski nie miał interesu - on swoje zrobił. Rutkowskiego już nie interesowało, czy zachowania tej kobiety to zamiar rozegrania publicznej tragedii i próby zrzucenia odpowiedzialności.
- Podziękowałby pan Rutkowskiemu na miejscu komendanta policji?
- Nie, jako obywatel dałbym mu medal za zasługi, ale jako prawnik musiałbym pokazać mu żółtą, jeśli nie czerwoną kartkę. Działalność policji oceniam z uznaniem, ale nie najwyższym. Z drugiej strony tutaj chyba uległem medialnej nagonce na organa ścigania: bo co to znaczy, że "policja mogła działać lepiej"? To pusty frazes. To, że komuś udało się uprzedzić policję na ostatniej prostej, nie świadczy o tym, że mogła działać ona lepiej! Mówiąc obrazowo - sytuacja trochę przypomina mi rajd samochodowy. Policja prowadzi przez setki kilometrów, Rutkowski może i czasami ją wyprzedza, ale przed metą ładuje się za kierownicę policyjnego samochodu i wpada na metę jako zwycięzca. Gdyby jeszcze wjechał na metę w radiowozie - nie byłoby najgorzej. Ale jeśli wierzyć zapewnieniom Sokołowskiego, to Rutkowski zdążył przemalować policyjne barwy na logo swej firmy i otworzyć szampana na koszt organów ścigania.
- Pana zdaniem - jako obywatela - matka mogła zabić?
- Pan to pytanie może zadać, a ja nie mogę na nie odpowiedzieć, a moje emocje są sprawą drugorzędną. Jeśli okaże się, że był to nieszczęśliwy wypadek - to Rutkowski będzie górą, bo wyjaśnił sprawę. Natomiast jeśli sprawy zajdą dalej - można spodziewać się przeciwnej reakcji. W ostatecznym rozrachunku cała dyskusja redukuje się w istocie do wyboru - skuteczność za wszelką cenę albo legalizm. Może nieco wolniejszy, ale zapewne równie skuteczny.
źródło: http://www.pomorska.pl/publicystyka/art/7268154,czy-policja-musiala-przegrac-na-ostatniej-prostej-z-rutkowskim,id,t.html